piątek, 26 lutego 2010

Komentującym poświęcam :-))

Zawsze zastanawiałam się, jak "załatwiać" sprawę komentarzy, w sensie pozytywnym - ma się rozumieć, absolutnie! Radochę mi komentarze sprawiają, bo to widać, że ktoś zajrzy, a jeszcze jak napisze, że śliczne, to wiadomo - motywacja do działania rośnie. Wprawdzie u mnie tego "ślicznie" mało i podziwiam komentujące, że coś tu odnajdują.
Są różne szkoły reagowania na komentarze:
1. komentarzem na komentarz w komentarzach pod gościnnym komentarzem na naszym blogu
2. odpowiedź na komentarz pod następnym postem na naszym blogu
3. komentarz za komentarz w komentarzach na blogu komentującego
4. zero reakcji gdziekolwiek - moja dotychczasowa metoda
5. reakcja raz na jakiś czas w formie posta

Milczałam do tej pory, bo jakoś nie potrafiłam znaleźć formy, w której mogłabym się do nich odnieść.Najprościej reagować na komentarz, który nam się nie podoba - usuwamy, koniec, kropka. Można jeszcze impertynencji nawtykać komentatorowi na jego własnym blogu, ale on też ma narzędzie z rysuneczkiem pojemnika na śmieci, ba - włączy moderatora, a nie daj Bóg zostawi impertynencki komentarz i nie zareaguje ( nie chcę pisać "oleje" ). Satysfakcji żadnej. Na dokładkę, kiedy komentowanemu dołożą - to komentowany dostaje jakiegoś zaćmienia umysłu, żadnej riposty z siebie wydobyć nie może ( znaczy o sobie ja tu ), zazwyczaj jest to stan krótkotrwały, ale jednak... Dlatego też pełna jestem podziwu dla komentarza pod komentarzem w wydaniu ANTONINY: Droga Antonino, padłam jak kawka. Zestaw świeżych skarpetek i świeżych bułeczek rozbroił mnie dokumentnie. Od wczoraj na samą myśl tegoż płaczę ze śmiechu :-)) :-)) :-))
W zasadzie wypowiedź tę , a przynajmniej fragment,  powinnam zamieścić w cytatach.

No cóż, dziękuję serdecznie za wszystkie wpisy i jak zawsze drzwi szeroko otwarte!
Nie myślcie, że szykuję się do "zejścia" i robię jakieś rozrachunki, chyba że gdzieś zapisane jest inaczej, a ja o tym nie wiem.

1 komentarz:

  1. No cóż powiem: Ha!

    Może rzeczywiście za ostro zareagowałam - "trza sie" było podpisać...

    OdpowiedzUsuń