Co jakiś czas postanawiam dzień przeżyć kulturalnie i wybrać się na jakąś imprezę. Nie są to jakieś "balety", jak to nazywa młodsza populacja społeczeństwa. Mam tu na myśli wypad do kina. Mieszkam w miejscowości - świadomie nie piszę w mieście, bo mieszkanki miast większych znacznie - Warszawa, Poznań, Kraków czy innych metropolii na twarz padną z radości, bo moje miasto ( no jednak) określa się w ankietach mianem miasta do 50 tys. mieszkańców. Do tych 50 tys brakuje mu jeszcze około 15 tys, no ale było nie było - miasto. I w mieście tym uchowało się jeszcze kino, którego wystrój pochodzi z czasów dawnych, siermiężnych. W kinie repertuar różny, raczej ten bardziej "chwytliwy" a tu... proszę bardzo - "Dom zły". Wyprawić się do kina, to pół biedy, gorzej skrzyknąć grupę oglądaczy, bo żeby film puścili musi być pewna ilość osób tj. 7, słownie siedem. Nasza grupa liczyła osób cztery. I powiem Wam, fajnie jest, gdy wchodzi się do kina a tam trzy nieznajome osoby wydają z siebie westchnienie ulgi i radośnie się do ciebie uśmiechają. Ale na tym koniec radosnych przeżyć. Film mroczny, tragiczny, brutalny. Pegeerowski żywot - bimber, pijaństwo, brak wizji na przyszłość. Ideologia wypaczona, - donosicielstwo, paszport, auto marki Polonez za lojalność wobec władzy. Ludzkie dramaty. Beznadzieja.
Nie wrócę do tego filmu - zobaczyć i zapomnieć, ale chyba zapomnieć się nie da.
Też poszłam na ten film, do małego starego kina, które nie wiadomo jak długo jeszcze się utrzyma, o dziwo, było dużo ludzi. Wyszłam przygnębiona. To jest taki film, w którym nie ma pozytywnych bohaterów, wszyscy są albo źli (i tragiczni jednocześnie), albo małostkowi, chciwi, tchórzliwi, dranie, wszyscy są uwikłani, do tego niesprzyjająca przyroda (ulewa albo śnieg i mróz), bieda, beznadzieja, bezkarność władzy.
OdpowiedzUsuńChciałoby się nie widzieć tej prawdy, tak jest ciężka.