wtorek, 27 lipca 2010

Wakacyjny dziennik pokładowy - cztery

Od wczoraj Tymon zachowuje się dziwnie, nie chce wychodzić na podwórko, stara się schodzić z oczu wszystkim bez wyjątku.  Zagadywanie i obmacywanie dowiodło, że: Coś mi dolega. 
Nie daje  dotknąć grzbietu, broni się zębami i pazurami. Może popadł w niełaskę psów a może zapędził się na cudzą posesję i dobitnie mu tę wizytę wyperswadowano? Na razie je, chodzi, ale  wdrapywanie się na kanapę  sprawia mu trudność. Obserwuję z niepokojem, gołym okiem widać, że jest obolały. 




Zakładki - uwielbiam używać jako zakładki do książki metek od ciuchów, ulotek reklamowych, tasiemek, sznureczków. Rzadko zdarza mi się używać zakładek w całym tego słowa znaczeniu. Czasem zakładkę udaje długopis, telefon komórkowy, łyżeczka. Poniżej - metka od okularów słonecznych w "Kuchni Franceski"


Fotki z : 19.07.2010

poniedziałek, 26 lipca 2010

Wakacyjny dziennik pokładowy - trzy

Przyjechały na wieś dzieci, więc weselej. I kurierem z Amazonki książki, ale czytam mniej. Udzielam się towarzysko, więc czasu mało. W międzyczasie skubię białe Haruni sasankowe specjalnie się nie spiesząc.

"Amazonkowe" :






Nie mogłam się powstrzymać i czytam "Odyseję..."
Oprócz powyższych przyjechały z dziećmi ksiązki Markusa Zusaka - "Złodziejka książek" i "Posłaniec". Ciekawam, kiedy przeczytam, ale akurat pogoda się zepsuła więc jest szansa.

Zusaki:



Zrobiło się zimno, a ja zauważyłam, że mam tylko ciuchy na 35ciostopniowe upały. Ciekawam jak przetrwam. W betach?

Do zaglądających słówko:
Odwiedzam, odwiedzam wszystkich chętnie i z podziwem, jednak zamieszczanie komentarzy  przekracza moją cierpliwość. Złośliwość przedmiotów martwych - choć nie wiem czy to właściwa nazwa dla internetu - nie przedmiot ale prawie martwy. Ślę zatem pozdrowienia wszystkim tu i teraz , póki łącze łaskawe.

wtorek, 20 lipca 2010

Wakacyjny dziennik pokładowy - dwa

20.07.10
Co tam panie w polityce?
I odpowiadam sobie: a skąd mi to wiedzieć. Nie myślcie, że w głuszy siedzę, gdzie do Boga i ludzi daleko. Bóg na wyciągnięcie ręki, bo Bóg blisko natury, a i ludzi dostatek – zarówno tubylców jak i przyjezdnych. Telewizor też mam, choć zasobny w trzy kanały TV1, TV2 i Polsat oraz wiele trzeszczących niezidentyfikowanych. Moja niewiedza polityczna wynika z nieprzyswajalności wakacyjnej czegokolwiek podawanego przez telewizor. Stąd nawet nie usiłuję go włączać.
Ale politykować dziś będę, może nie do końca to polityka, ale takie mi się skojarzenia z racji czytania „Prowansji od A do Z” pojawiły: szkolenie pilotów. Wiecie do czego piję? Nie to, że oskarżam kogokolwiek, wszak jeszcze protokołu komisji do spraw wypadków nie ma, ale tu i tam wcześniej słyszałam, jak to się u nas pilotów szkoli, no i zadziwił mnie też wiek pilotów rządowego Tupolewa. Pamiętacie pilota polskiego pochodzenia, który wodował na rzece Hudson? Mógłby być jeśli nie dziadkiem, to przynajmniej statecznym ojcem naszych młodych pilotujących.
Wracam do Prowansji. W rozdziale, no może w rozdzialiku oznaczonym tytułem Canadairs autor o pożarach w Prowansji pisze, że przypadłość to prowanasalska nad wyraz częsta. Canadairs to samoloty do gaszenia pożarów lasów – takie skrzyżowanie samolotu z pelikanem i wiadrem, jak to określa autor. Eskadra przeciwpożarowa to teraz 28 maszyn i 150 ludzi, w tym piloci . Do tego klubu wybrańców niełatwo wstąpić: trzeba mieć ukończone 40 lat, dwunastoletnie doświadczenie zawodowe, trzy tysiące wylatanych godzin i aktualne zaświadczenie IFR ( potwierdzające kwalifikacje tylko o stopień niższe niż te, jakich się wymaga od pilotów największych maszyn pasażerskich) To mnie zaskoczyło, bo przecież ci ludzie „tylko” gaszą pożary lasu, nie wożą ludzi a wodę. I dalej, jak podaje Peter Mayle: na stu chętnych dostaje się do drużyny jeden i zaczyna od najniższego szczebla drabiny treningowej, jakby niczego nie umiał. Najpierw rok obserwuje i się uczy, potem przez rok lata jako drugi pilot, a potem przez siedem do dziesięciu lat, jako samodzielny pilot, a około pięćdziesiątki może ale nie musi na commandant de bord awansować.
Nie znam dokładnie systemu szkolenia pilotów w Polsce, ale w oparciu o zasłyszane telewizorowe wieści, to raczej tak sobie z tym szkoleniem. Nie wymądrzam się, nikogo nie winię, w ogóle abstrahuję od wydarzeń, jakie miały miejsce tu i ówdzie. Ot tak, zadziwienie mnie dopadło przy lekturze „Prowansji...” ( tu wykazuję totalny brak konsekwencji, bo do wydarzeń kwietniowych jednak sięgałam)
A wiecie gdzie wynaleziono gaszenie pożarów z powietrza? W Kanadzie i Stanach we wczesnych latach pięćdziesiątych. A myślałam, że to całkiem nowa sztuczka.
Zapomniałam wyjaśnić, po co pilotom francuskim od pelikana z wiadrem takie umiejętności: bo wiadro-pelikan tankuje i zrzuca wodę bez lądowania, chłonie wodę wisząc nad zbiornikiem. Toż to czysta akrobacja nie przymierzając. Myślę, że wtedy tam w Rosji, nad Smoleńskiem, w taką pagodę też trzeba było akrobatów., którzy mogliby powiesić maszynę w powietrzu i przyjrzeć się, co tam na dole widać, bądź nie widać.
I już wcale nie jest mi do śmiechu. Ech, życie.

Tenże sam dzień godz.11
Od godziny wojnę toczę ze sprzętem, by uzyskać połączenie z internetem. Co jakiś czas dostaję komunikaty sprzeczne – wykryto sieć, nie wykryto sieci. Dopytuję się u kuzynostwa, jak u nich. Okazuje się, że kiepsko, połączenie często zrywane, a firma od internetu wydzwania sama z siebie i namawia na zmianę warunków, bo to: U państwa trzy komputery, stąd niedogodności. Pytam po sąsiadach zza między – taka przypadłość i u nich, choć podłączony jeden PeCet. Ja mogę mieć problem, bo użyczający przez drogę i dwa mury, ale reszta świata?

Koło godz.20tej
Udalo się podczepić pod internet. Każda operacja to jak stopklatka w filmie. Cierpliwie czekam, bo innego wyjścia niet.

poniedziałek, 19 lipca 2010

Wakacyjny dziennik pokładowy - raz

Udaje mi się czasem podczepić pod zaprzyjaźniną neostradę, co cieszy mnie niezmiernie. Podczepienia bywają "rwane", ale lepsze coś niż nic.
Zatem czasem coś wrzucę jak tylko będzie to możliwe i niemozliwe, jak wklejenie fotek przed chwilą.

18.07.10

Co można robić na wsi? Czytać przede wszystkim, chadzać nad jezioro – niekoniecznie, polegiwać w obejściu na trawie. Zatem czytam i biegam za kotem, który w susach sadzi za "motyłkiem", to poleguje w chaszczach, na studni, czasem rości sobie pretensje do podnóżka, więc ustępuję.
No i czytam. Dziś Grażyny Jeromin-Gałuszki „Kobiety z Czerwonych Bagien” Taka polska uproszczona wersja „100 lat samotności” w wersji babskiej. W pewnym momencie pożałowałam, że nie zaczęłam rysować drzewa genealogicznego. Na szczęście imiona nie zaczynały się na A i było ich znacznie mniej. Książka wakacyjna, nieskomplikowana, sympatyczna, momentami do śmiechu, momentami do płaczu. Kiedy szukałam książki w ulubionej księgarni na półkach, pani powiedziała: w kobiecej proszę szukać. Była w kobiecej – cokolwiek to znaczy.

W prognozach pogody zapowiadali nawałnice, burze i co tam jeszcze w pogodzie najstraszniejszego. Skończyło się na strachu – niebo zrobiło się czarne, na dworze ciemno – a tu z dużej chmury mały deszcz. Na szczęście.


19.07.10
Żar zelżał. Do południa jakby nawet chłodnawo, pochmurno, ale teraz (godz 17) znów słonce.
Dziś od rana czytałam „Kuchnię Franceski” Petera Pezzelli. To prezent imieninowy od córki. Zanim kupiłam, dostałam. Nawet jej nie wspominałam, że chcę. Rozmawiałyśmy o czymś innym – też z „garami „ w tytule, ale dostałam Franceskę. Nie powiem, ucieszyłam się bardzo. Książka „lekutka”,
może mniej przepisów niż się spodziewałam, treść przewidywalna, bo w połowie wiadomo było, kto do kogo będzie lgnął, no ale w wakacje wytężanie rozumu nie wskazane. Książkę, rzecz jasna, czytać skończyłam, to tylko 375 stron, kiedy jedynym obowiązkiem jest zagadanie do kota, sypnięcie mu suchej karmy i wymiana wody w misce. Sama pojadam chłodnik na botwince, bo zrobiłam kocioł i mam teraz „menu mocno monotematyczne”.
Wydawnictwo Literackie na skrzydełku okładki zapowiada następne książki Pezzelli'ego:
Lekcja włoskiego, Villa Mirabella, Każdej niedzieli, Dom w Italii. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Połykanie książek jest niezdrowe. Usiłuję sobie przypomnieć jaką ksywkę miał jeden z młodych Kostrzewskich z „Czerwonych Bagien” Zaraz... Aaaa... Parszywy Ogryzek Zaśmiewam się jeszcze teraz do łez z ksywki wymyślonej przez „bagienne wiedźmy”



piątek, 16 lipca 2010

Berroco® Free Pattern | Quadra

Berroco® Free Pattern | Quadra

Świetny pomysł na bezmyślną robótke wakacyjną

Pakuję się

Nadeszła pora, kiedy należało podjąć decyzję. Zbieram się jak sójka za morze i pora już najwyższa, bo jeszcze trochę i słyszeć będę: no i po lecie. Za morze się nie wybieram, ot, tuż za miedzę. Na wieś, na wieś mazurską. Zabieram kota, zestaw lektur, jedną, no może dwie robótki i wyjeżdżam.
Z okazji tejże piosenka mi się stara przypomniała i z piosenką tą zaglądających w moje progi zostawiam. Zaznaczam, że piosneczka owa, to zabytek klasy zero :-))

Urszula Sipińska

Chcę Wyjechać Na Wieś

Jeszcze jest gdzieś prawdziwa ta wieś
Zielona pachnąca lnem
Z ulami wśród łąk
Z garnkami co schną
Na płotach, do góry dnem
Z chatami wsród pól
I z mlekiem na stół
Z żelazkiem, co duszę ma
Niech każy jedzie tam gdzie chce
A ja swoje ścieżki mam

Chcę wyjechać na wieś
Gdzie się zatrzymał w polu czas
Chcę w nieruchomym stawie
Zobaczyć swoję twarz
Chcę wyjechać na wieś
Dojrzałe wiśnie z drzewa rwać
W glinianym piecu upiec chleb
Ostatni może raz

Czy jest gdzieś prawdziwa ta wieś
Spokojna, wesoła ta wieś
Gdzie kisi się barszcz, gdzie w piątek na targ
Furmanka się rano gna
Gdzie całe dwa dni i noce na bis
Nie jedno wesele trwa
Niech każdy jedzie gdzie chce
A ja swoje ścieżki znam 
I z tą piosenką 

środa, 14 lipca 2010

Doświadczenia początkującego farbiarza

Pierwsze próby poczyniłam jakiś czas temu usiłując ufarbować włóczkę zwiniętą w  kłębek. Kulki włóczkowe pływały po powierzchni farby, a ja co jakiś czas usiłowałam je zatopić, w efekcie czego kłębki nasiąkały farbą i łapały kolor. Efekt był zupełnie znośny, więc postanowiłam powtórzyć próby z większą częścią wełny.


Włóczka ma barwy cieplejsze, niż pokazują fotki, ale rzeczywiście szarawe odcienie w brązie się zdarzają.
Drugą partię włóczki próbowałam zabarwić w ten sam sposób. Niestety, wyszło zupełnie nie to. I teraz nie wiem, gdzie przyczyna. Kolor farby, brak cierpliwości w staniu nad garnkiem w upał? Obie przyczyny mozliwe - kiedy poszłam dokupic farby, panie w sklepie zapytały - brązowy czy brąz. Poprrzednio takiego pytania nie zadawały. Okazało się, że to dwa różne kolory. Jakiego użyłam wcześniej? Nie wiem!

No ale metodą prób i błędów mam to. Okaże się, na ile udany jest ten wytwór po zwinięciu w kłębki i zrobieniu próbki.

I na deser - upalny kot:





poniedziałek, 12 lipca 2010

Z archiwum X

Powstało jakiś czas temu i zupełnie nie wiem, w jakim celu. Zmienia półki, co jakiś czas prane, by się motylki nie zagniździły i dziś właśnie świeżo po konserwacji. W zasadzie ubranko owo miało swój prototyp, którego autor nigdy by się w owej niebieskości nie dopatrzył. No w każdym razie jest cudo, które bezużytecznie poleguje, a to ze względu na fason (zmienia mnie w baleronik), a to kłaczki, które ciągle się sypią i łaskoczą mnie w nos.
Włóczka zdobyczna - "Szmatex" - z tych, co to tanio i elegancko, pralka jej nie straszna, a i wirowanie nie szkodzi. O zwisaniu niedbałym z łazienkowej suszarki nie wspomnę


Cytaty

"Nie będę współpracował z nikim, kto był nie w porządku wobec mojego brata"


"IV RP to marzenie o sprawiedliwej, dającej równe szanse wszystkim i dobrze rządzonej Polsce. I to marzenie pozostaje aktualne"

- źródło: Rzeczpospolita


Czyżby topór wojenny odkopany?


niedziela, 11 lipca 2010

Kubica do boksu

Nie wysyłam go na ring pięściarski,  o nie! Mówię tu o nieudanym występie Kubicy na torze Silverstone. Zaczęło się pięknie, super start z 6 miejsca, awans na trzecie, a potem to już było gorzej albo całkiem źle. Musiał zjechać z toru na 20tym okrążeniu, bo bolid odmówił posłuszeństwa. Zaczynam tracić serce dla Formuły 1.
Wytrwałam dzielnie rok ubiegły, kiedy Kubicy nie wiodło się w BMW Sauber. Tym razem brakuje mi wytrwałości, choć co drugi tydzień zasiadam przed telewizorem, by śledzić poczynania polskiego kierowcy.

piątek, 9 lipca 2010

Berroco® Free Pattern | Concur

Berroco® Free Pattern | Concur

Próbujemy - biała sasanka i ...

Próba techniczna - ma być biało, więc eksperyment z białą sasanką na drutach 3 mm


biały classic z InterFox - akryl, niestety, ale fajnie wygląda:




Haruni - dane techniczne

Na interpelację poselską Art -glass odpowiadam, że "mniotsa-nie łamiotsa" to rosyjskie oznaczenie jakości ;), czyli taki polskie Q -  w tłumaczeniu dosłownym na nasz rodzimy język - gniecie się a nie łamie. W zasadzie włóczka użyta w Haruni nawet się nie gniotła - na  banderolce napisane było Simil Mohair Made in Italy, ale ta włóczka taka pewnie włoska jak salceson, który okupuje polskie sklepy. No w każdy razie szlachetności włoskiej owej poszło coś koło 15 dag na drutach 2,5mm. Chusta, jak wspominałam, nie największa: - najdłuższy bok - 147 cm, wysokość - 68 cm
Ani nr koloru, ani metrów w motku nie podano. Mogę dodać, że włóczki o takiej nazwie posiadam "conieco" nawet niemałe, ale muszę przyznać, że różni się ona bardzo "od się" - a to grubością, a to przymilnością, a to sztywnością - ta akurat była z gatunku, który można rockowo nazwać  Sztywnym Palem Azji.
A zatem ulubiony mój kawałek Sztywnego Pala Azji czytelniczkom mojego bloga dedykuję.

czwartek, 8 lipca 2010

Dziś kupiłam...



..."Kobiety z Czerwonych Bagien", bo szukałam w bibliotece i nie było. Pomyślałam sobie, że w zastępstwie wezmę "Dzidzię"Sylwi Chutnik. Wypożyczona. Wyszłam z niczym, bo zapomniałam, że w planie miałam jeszcze  zapytać o "Joannę Szaloną". To żeby całkiem z niczym nie wrócić, zaszłam do księgarni i kupiłam "Kobiety..." Grażyny Jeromin-Gałuszki. Nazwisko autorki mnie wzięło, kojarzy mi się z książką "Dzieci Jerominów" - mazurską biblią.
O "Kobietach" wiem tyle, ile poczytałam w opisach księgarskich, tu z Merlina:

"Wzruszająca i doskonale napisana historia kilku pokoleń niezwykłych kobiet.

W Czerwonych Bagnach od zawsze mieszkały kobiety. Mężczyźni pojawiali się tu na krótko i zaraz odchodzili. Na zawsze. Klątwa czy przypadek? Julianna, Amelia, Rozalia, Anastazja - kolejne pokolenia nauczyły się walczyć samotnie z przeciwnościami losu, który nie szczędził im tragicznych doświadczeń. To miejsce było ich azylem, dawało siłę i poczucie bezpieczeństwa.

Minęło sto lat. Do Czerwonych Bagien przyjeżdża Kornelia, najmłodsza z rodu samotnic, by dojść do siebie po niedawnych ciężkich przejściach. Ona też urodziła córeczkę i także wychowuje ją sama. Zbliża się dzień setnych urodzin prababki Rozy. Dla Kornelii będzie to nowy początek..."


Wygląda mi to na typową, wakacyjną lekturę, ale jak nie przeczytam, to się nie dowiem.

Haruni

Swoje przeleżała. Naprawdę brak mi cierpliwości do blokowania, wczoraj zaczęłam upinać, ale w końcu wsadziłam pod żelazko. Pomyślałam sobie, że jakby co - mała strata. U mnie robótki to w zasadzie - Sobie śpiewam a muzom. Nie noszę swetrow, bluzek ręcznej roboty. Mam wrażenie , że wygladam potężnie, tym bardziej, że modelki prezentujące modele mają figurę Barbi.

Ale wracając do Haruni - włóczka okazała się z tych, co to "mniotsa, nie łamiotsa". Po upraniu wrzuciłam na suszarkę, wisiało to sobie w pozycji niedbałej dni kilka. Żadnej deformacji, żadnych zagnieceń.  Uprasowałam, żeby bordiurę wygładzić.  Bordiura żelazko zniosła bez żadnego uszczerbku. A oto...




Chusta niewielka, ale taką chciałam, zimą można zamotać zamiast szalika, niekoniecznie prezentując urokliwy wzór.

piątek, 2 lipca 2010

Pięć rzeczy...

Proste :
1. Książki
2. Książki
3. Książki
4. Książki
5. Koty

1. Książki z serii Poczytaj mi Mamo! Kiedy je odkryłam, czytałam już sama. Pamiętam z dzieciństwa, jak trafiłam do "Ruchu", taki salon książkowo-gazetowyprzypominający współczesny Empik. Na stojaku setki cieniutkich książeczek z serii Poczytaj mi Mamo! Tytułów żadnych nie pamiętam, ale pamiętam, jak w owym salonie spędziłam godzinę, ściskając w ręku 1,50 zł i szukająć książki, którą chciałabym przeczytać bratu.

2. "Dzieci z Bulerbyn" - zwykłe, normalne życie gromadki dzieci. Czy kisiążki mogą być o zwykłych dzieciach i ich codziennym życiu? Do dziś jest to dla mnie "książka nad książkami"
A potem w szkole średniej pytanie polonisty: Podobały wam się "Noce i dnie"?
Tak, bo są takie normalne, o normalnych ludzkich problemach. Ta normalnośc zawsze mnie zniewalała.
Jak można pisać o niczym i zaczarować czytelnika?

3.  I książki, które czytałam na lekcjach PO - czytałam, bo facet patrząc w okno, wygłaszał nudny monolog. Zabijcie mnie, nie pamiętam o czym. A te książki to był Dziki Zachód. Karol May, ale pamiętam, że kiedy przeczytałam artykuł, że Karol May nigdy nie był na Dzikim zachodzie, to się na niego obraziłam. Choć nie wiem, dlaczego. W końcu Prus w "Faraonie"opisał zaćmienie Słońca, które obserwował w Mławie.
Pokochałam za to T. M. Reida: Jeźdźca bez głowy. To był okres westernów. Kto zna dziś film "Rio Bravo"?

4. I współczesność polska - Tokarczuk, Pilch, Odija, Huelle, Varga, Gretkowska, Stasiuk. Są genialni.*

5. No i koty. Nie pałałam miłością do tych stworzeń nigdy. Wydawały mi się mało komunikatywne, niewyuczalne i oto zagościła u mnie Kajuta. (Dziecku jest potrzebne zwierzątko. Kontaktowe - zaleciła pani psycholog). Potem przybył Tymon. A potem to już były długie kotów i pani rozmowy. O wszystkim, o życiu, o niczym i czasem, że gdyby nie książki i koty to życie byłoby do bani.**


Na marginesie:
Prezent dziś dostałam, taki zupełnie na temat: Dziękuję Romkom
 :-))

Dopisek:
* I dodałabym jeszcze literaturę czeską, ale miało być pięć rzeczy, więc dodaję tak na marginesie, choć powinna zajmować pierwsze miejsce. Jak nie kochcać Hrabala? Jak nie podziwiać jego miłości do zwierząt. Jak nie zadumać się nad śmiercią, kiedy to karmiąc gołębie, wypadł ze szpitalnego okna. A może nie wypadł?

** Na potwierdzenie - dziś znalezione na stronie Wydawnictwa Literackiego:  Zwierzęta dają nam szansę przeżycia miłości bez ryzyka - Nick Trout

czwartek, 1 lipca 2010

Zakupy

... w Biedronce. Robię tu reklamę, ale niech tam im będzie. Sklep, w którym dają mydło i powidło, więc i po mydło i po ... warzywa biegam do Biedronki. I po chleb, bo akurat mi odpowiada. Nie wiem, co dają do środka, ale chyba i nie chcę wiedzieć, bo gdybym zastanawiała się nad każdym kęsem, umarłabym z głodu. Ale nie o żarciu miała być mowa, choć zakupy miały być żarłoczne. Od jakiegoś czasu w Biedronce sprzedają ksiązki. W zasadzie do tej pory nie dałam się skusić na żadne "Kalicińskie na trzepaku" czy inne jakieś takie powieszone. Jeśli już czasem coś kupiłam, to kuroniowe przepisy i chyba jakieś kuchnie świata, a dziś rozchodziłam się - "Tysiąc dni w Toskanii" i "Moje Indie". Wcześniej stałam nad "Blondynką na Czarnym Lądzie". W końcu nie kupiłam, bo pomyślałam, że może dzieci mają (kupują różne takie wydane przez National Geographic), to co się będziemy dublować  - jak z Kapuścińskim. I jeszcze chciałam kupić "I że cię nie opuszczę..." ale na szczęście zabrakło mi pieniędzy. Ale tej "Blondynki...." żałuję, bo na pewno wbrew krążącym pogłoskom niegłupia jest.
A tu moje zdobycze ( rzecz jasna fotki użyczone z Merlina).  W lenistwie przeogromnym trwam bezustannie i fotek własnoręcznie robić się mnie nie chciało. Upał przecież.



Na wakacje zabieram karton książek i nic więcej, no w zasadzie zapas karmy dla kota i zapas żwirku, bo kot miastowy jest. Cały dzień biega po podwórku, ale za potrzebą przychodzi do kuwety. No cóż, cywilizacyjne nawyki.