czwartek, 1 lipca 2010

Zakupy

... w Biedronce. Robię tu reklamę, ale niech tam im będzie. Sklep, w którym dają mydło i powidło, więc i po mydło i po ... warzywa biegam do Biedronki. I po chleb, bo akurat mi odpowiada. Nie wiem, co dają do środka, ale chyba i nie chcę wiedzieć, bo gdybym zastanawiała się nad każdym kęsem, umarłabym z głodu. Ale nie o żarciu miała być mowa, choć zakupy miały być żarłoczne. Od jakiegoś czasu w Biedronce sprzedają ksiązki. W zasadzie do tej pory nie dałam się skusić na żadne "Kalicińskie na trzepaku" czy inne jakieś takie powieszone. Jeśli już czasem coś kupiłam, to kuroniowe przepisy i chyba jakieś kuchnie świata, a dziś rozchodziłam się - "Tysiąc dni w Toskanii" i "Moje Indie". Wcześniej stałam nad "Blondynką na Czarnym Lądzie". W końcu nie kupiłam, bo pomyślałam, że może dzieci mają (kupują różne takie wydane przez National Geographic), to co się będziemy dublować  - jak z Kapuścińskim. I jeszcze chciałam kupić "I że cię nie opuszczę..." ale na szczęście zabrakło mi pieniędzy. Ale tej "Blondynki...." żałuję, bo na pewno wbrew krążącym pogłoskom niegłupia jest.
A tu moje zdobycze ( rzecz jasna fotki użyczone z Merlina).  W lenistwie przeogromnym trwam bezustannie i fotek własnoręcznie robić się mnie nie chciało. Upał przecież.



Na wakacje zabieram karton książek i nic więcej, no w zasadzie zapas karmy dla kota i zapas żwirku, bo kot miastowy jest. Cały dzień biega po podwórku, ale za potrzebą przychodzi do kuwety. No cóż, cywilizacyjne nawyki.

1 komentarz: