środa, 30 września 2015

Środa - plany biorą w łeb


Przed tygodniem...
Zbliża się ważna uroczystość Zośki. Zostało parę dni, a sobotę dowiedziałam się, że mam poprawić czapeczkę, którą odziedziczyła Zośka po Zołziku. Na naradzie rodzinnej stwierdziliśmy, że po co kupować nowe ciuszki na jeden raz, kiedy w szafie wizytowa sukieneczka po starszej latorośli. Pozostało do kupienia jakieś wdzianko. Kategorycznie odmawiam robienia czegokolwiek, godzę się na przerobienie czapeczki. Rekonesans po sklepach wykazał marność zaopatrzenia w kwestii uroczystych sweterków, narzutek i tym podobnych akcesoriów, więc staję pod ścianą. Sweterek w przyśpieszonym tempie. Z trudem klecę coś prostego, nawet trafiam w rozmiar, ale okazuje się, że czapeczka po Zołziku ma się kolorystycznie nijak do sweterka. Jest bowiem ecru i jest... ecru.  Wybierając włóczkę na sweterek zapomniałam porównać ją z kolorem czapeczki. No i bęc! Dziś przymiarka. Mam nadzieję, że nowa czapa nie rozczaruje i będzie dobra. Stara, już poprawiona zdecydowanie ładniejsza. Trudno się mówi.

------------
Dziś...
Fotek odświętnego stroju na razie nie mam, kiedy wydębię od rodziny - pokażę. W tak zwanym międzyczasie powstaje nowa czapa dla Zośki. Zimno się robi, coś przejściowego potrzebne na gwałt.



Sweterek, który okazał się za mały, sprułam do samego karczka ( dzięki dopingowi Ani ze Świata z Nitek ). Robię prawie od nowa. Włóczka mało interesująca, ale Zośka zaczęła pełzać, więc sweterek akurat do froterowania podłogi.



Ma być jeszcze kamizelka, ale brakuje mi pomysłu. Tak więc w obliczu koniecznych robót czytanie zeszło na dalszy plan. Podczytywałam bardziej Jamiego Olivera czasopismo kulinarne, niż książki. Popełniłam nawet dżem z papryczek chili wg Jego pomysłu. Świetny. 

I jeszcze chusta z sierpnia. Wisi smętnie na manekinie. Nie miałam natchnienia na zrobienie przyzwoitych fotek.

I tyle... ;)

piątek, 4 września 2015

W piątek: środa 93

Chciałabym się pochwalić czymś nowym, ale nie mogę. Trwam wciąż przy tej samej lekturze i robótce, choć miałam nadzieję, że w tym tygodniu nastąpi pełna mobilizacja. Tak się nie stało. Plany wzięły w łeb. Chociaż... Wczoraj przypomniało mi zdanie z jednej z książek-poradników:

"Zjadłeś, umyj miskę"

I dobrze, że się przypomniało, bo natychmiast zniknęły moje ubrania porzucone na oparciu kanapy, a rano nie znalazłam żadnego brudnego gara w zlewozmywaku.  To drobiazgi, ale sprawiają, że w mieszkaniu pojawia się ład. No może - artystyczny nieład ;) Więc moje plany na najbliższe dni:

Zjadłaś, umyj miskę.

Tytułu książki nie pamiętam. Książka gdzieś na półkach utknięta, więc, by ją znaleźć, musiałabym "ruszyć bryłę z posad świata". Szukać próbowałam, ale w wyniku poszukiwań natknęłam się książkę Vargi "Chłopaki nie płaczą". Na czyimś blogu pisałam w komentarzach o przepychankach związanych z tytułem. Tytułu użyto po wielokroć, stąd niesnaski. Ale o tym innym razem.

I może o jeszcze jednej książce wydobytej z czeluści. "Jak walczyć z nadciśnieniem". Upały, stres, jedzenie w biegu byle czego robią swoje. Nawet prochy nie pomagają. Trzeba zmienić tryb życia. Książkę niestety tylko przeglądałam odkładając na lepsze czasy czytanie, ale chyba teraz nie mam wyboru. Książka napisana przystępnie, można by jej dać tytuł: Nadciśnienie dla opornych. W każdym razie książka leży pod ręką gotowa do czytania.



O robótkach nie będzie, choć miałam zacząć nową chustę, którą podpatrzyłam u Ani ze "Świata z Nitek". Postanowiłam jednak najpierw skończyć tę, którą prezentowałam w poprzednich wpisach. Powinnam wymyślić dla niej jakąś nazwę. Choco? No i czeka kocyk dla małej Zośki.
Poprawy nie obiecuję, ale starać się będę. Oby do środy.